Świadectwo Henryka Misia zamieszkałego w Pobiedziskach przy ulicy Poznańskiej 5
Wspomnienie z czasów okupacji niemieckiej w Pobiedziskach z roku 1939
Mój ojciec Jan Miś po zawarciu związku małżeńskiego z Heleną został na prośbę Matki Lubeckiej przełożonej sióstr Zgromadzenia Najświętszego Serca Pana Jezusa – Sacre Coeur rządcą klasztoru w Pobiedziskach. Zamieszkaliśmy w oficynie klasztornej. Do obowiązków mego ojca należało dozorowanie budowy, nadzór nad sprawami zaopatrzenia, sprawy finansowe i wiele innych. Klasztor został rozbudowany i powstało w nim liceum, w którym uczyły się dziewczęta z różnych stron Polski. Z początkiem roku, w marcu 1939, cała nasza rodzina przeniosła się do domostwa położonego przy Trakcie Poznańskim 7.
Na parę dni przed wybuchem wojny przełożona Księżna Lubecka wezwała ojca do klasztoru. Powiedziała mu, że siostry wyjadą do Kutna w związku z zagrożeniem wojennym. W związku z tym kazała całej naszej rodzinie przenieść się do klasztoru.
Na czas przeprowadzki naszym domostwem na Trakcie Poznańskim zaopiekował się sąsiad. W Sacre Coeur zamieszkaliśmy w dwóch pokojach obok kaplicy w holu głównym budynku. W jednym moi rodzice a w drugim ja z siostrami Bernadetą i Anielą. Byliśmy świadkami jak z klasztoru na wozach wyjeżdżały zakonnice w stronę Kutna. W samym klasztorze zostało tylko dwie lub trzy siostry.
Jak wybuchła wojna to przełożona tych sióstr, które zostały w klasztorze, wezwała ojca i kazała mu zamknąć wszystkie bramy klasztorne i nie wpuszczać do niego Niemców. Niemcy pojawili się w środę 13 września. Idąc po zakupy do miasta widziałem jak stoją na ulicy Czerniejewskiej przy kuźni. Mieli ustawiony karabin maszynowy ustawiony lufą w stronę klasztoru.. Powiedziałem do nich z przestrachem „Guten Tag!”.
Po jakiś trzech czterech dniach wróciły do klasztoru zakonnice. Część z nich miała na sobie „cywilne” ubrania. Powróciła też przełożona księżna Lubecka. Po jej przyjeździe przeprowadziliśmy się z powrotem do swojego domu na Trakcie Poznańskim.
Ojciec jeździł codziennie do klasztoru, bo nastała jesień i musiał nadzorować zbiór ziemiopłodów, które były uprawiane na polach klasztornych. Miał mniej obowiązków, bo szkoła była nieczynna.
Po zakończeniu zbiorów ojciec został zwolniony z pracy i nie mieliśmy już codziennego kontaktu z klasztorem.
Ojciec zatrudnił się w lesie i pracował u leśniczego Vogta do końca wojny.
Nastał czas trwogi okupacyjnej. Pewnego dnia usłyszałem jak rodzice rozmawiają między sobą o tym, że do klasztoru zwożeni są ludzie całymi rodzinami. Początkowo nie wiedzieliśmy po co. Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że będą oni wywożeni w nieznane na wschód Polski do Generalnej Guberni.
W tej sytuacji mama uszyła dla każdego z nas worki na żywność i tłumoki na odzież i inne rzeczy. Po pewnym czasie usłyszeliśmy, że Niemcy zabierają rodziny z Pobiedzisk do klasztoru. Pewnej zabrano nocy dwie rodziny z sąsiedztwa. Wśród krzyków wyprowadzano ich z domu. Nikt z nas nic nie widział, bo było strasznie ciemno a wyjście na ulice groziło aresztowaniem. Rano, po nieprzespanej nocy dowiedzieliśmy się, że wywieziono rodziny Mikołajczaków i Zająców.
Od tego czasu nie spaliśmy w nocy bojąc się aresztowania i wywózki. Po jakimś czasie przyszła do nas Niemka pani Gladatschczowa i powiedziała mojej mamie, że nie musimy się bać, bo nas nie ma na liście do wywozu. Mama zapytała skąd wie, a ona odpowiedziała, że jej mąż był na zebraniu wszystkich Niemców z Pobiedzisk, które odbyło się w Magistracie. Zebranie to zwołał niemiecki burmistrz miasta. Tam ustalono, kto ma być wywożony z Pobiedzisk. My jej nie uwierzyliśmy i nadal czuwaliśmy w nocy. Później się dowiedzieliśmy, że to Gladatsch wytypował do wywiezienia Mikołajczaków i Zająców, gdyż ich pola sąsiadowały z jego gospodarstwem. W ten okrutny sposób powiększył sobie swoje gospodarstwo kosztem cierpienia tych, z którymi żył po sąsiedzku wiele lat. Ich syn brał udział w akcji niszczenia krzyży i świętych figur w mieście. Jednej nocy, kiedy to rozbijał figurę Matki Bożej na Trakcie Poznańskim został ranny - stracił oko.
W roku 1941 Niemcy urządzili w klasztorze szpital polowy dla swoich rannych żołnierzy walczących w Związku Radzieckim. Zwożono ich z dworca kolejowego w Pobiedziskach furmankami do klasztoru, a po wstępnym leczeniu transportowano do szpitali w Rzeszy Niemieckiej.
Szpital funkcjonował do końca okupacji. Część zakonnic mieszkała we wojnę w starej części klasztoru Sacre Coeur. Kilka wyjechała do innych klasztorów w Polsce i powróciła po wyzwoleniu w 1945 roku.
Wspomnienie spisał Krzysztof Krygier na podstawie rozmowy z Henrykiem Misiem