Menu Zamknij

Historia pewnego nagrobka na pobiedziskim cmentarzu

Na pobiedziskim cmentarzu znajduje się od ponad 77 lat grób z niepozornym, ale bardzo symbolicznym nagrobkiem. Wprawdzie czas nieco zatarł fotoceramiczne zdjęcie pochowanego w nim młodego człowieka, ale nagrobna płyta z inskrypcją zachowała się jeszcze w całości, chociaż jest już bardzo popękana. Niemniej nadal czytelny pozostał bardzo wymowny, aczkolwiek tajemniczy napis o treści: „zginął śmiercią tragiczną”. Przypadkowy przechodzień może się zadumać, czy ten młody człowiek zginął w wypadku drogowym, w wypadku przy pracy na roli lub na gospodarstwie, czy też może popełnił samobójstwo…? Jednak już sama data śmierci śp. Mariana Bartkowiaka musi pobudzić do bardziej poważnej refleksji. Wskazuje ona na koniec stycznia 1945 roku, a więc czas, w którym z Ziemi Pobiedziskiej uciekali hitlerowcy, a na ich miejsce przychodzili Sowieci. Zanim kurz czasu zasypie okoliczności tej tragicznej śmierci i do końca popęka nagrobna płyta spróbujmy pochylić się może ostatni już raz nad tą tragedią.
Dotyczy ona przedwojennego mieszkańca wsi Promienko, syna wdowy Teresy Bartkowiak (1892-1977), która samotnie wychowała na gospodarstwie jedenaścioro dzieci. Owdowiała w 1933, a kiedy przyszli Niemcy we wrześniu 1939 roku, to wysiedlili ją wraz z siódemką nieletnich dzieci do Kociałkowej Górki, gdzie wszyscy zostali zmuszeni do pracy na niemieckim majątku ziemiańskiej rodziny Radońskich, która została wysiedlona do Generalnego Gubernatorstwa. Kiedy po kilku latach niemieckiej okupacji, w okolicach 21 stycznia 1945 roku, z jej gospodarstwa uciekli już niemieccy gospodarze, zabierając dobytek ruchomy oraz wszystkie konie, pospieszyła wraz ze swymi dziećmi w ślad za postępującymi oddziałami radzieckimi do Promienka. Jej celem było zabezpieczenie gospodarstwo jako miejsca dla przyszłego życia swoich dzieci oraz zatroszczenie się o pozostawiony, już bardzo wygłodzony żywy inwentarz . Na swoje gospodarstwo przybyła 22 stycznia pod wieczór. Tak, jak podczas okupacji spędzonej w Kociałkowej Górce (niem. Kesselberg), tak i teraz na swojej ojcowiźnie, wspierał ją najstarszy syn, wówczas zaledwie 19-letni Marian.
Dnia 29 stycznia minął pierwszy tydzień ich obecności w swoich dawnych „pieleszach”. W poniedziałkowy poranek matka wysłała go z powrotem do Kociałkowej Górki, aby przez wysoki, zalegający na polnych i leśnych drogach śnieg przyprowadził poniemiecki rower, który ona schowała na opuszczonym przez Niemców majątku przed swoim wyruszeniem do Promienka. Wczesnym popołudniem Marian wracał więc na pieszo z „pozyskanym” środkiem lokomocji, który teraz był niezbędny dla życia i funkcjonowania rodziny w oddalonej od Pobiedzisk wsi. Podczas powrotu, wydarzyła się tragedia.Miał wielkiego pecha, bowiem na swojej drodze w promińskim lesie spotkał patrol złożony z trzech sowieckich żołdaków, stacjonujących już od tygodnia w mieście i w okolicach Pobiedzisk. Dalej wypadki potoczyły się już szybko. Czerwonoarmiści zażądali od Mariana oddania roweru, który oni swoim zwyczajem chcieli po prostu ukraść. W poczuciu ochrony swojej własności odmówił im wydania jedynej rzeczy, która miała jego matce i jego rodzeństwu ułatwić życie w trudnej, powojennej rzeczywistości. Rower był on potrzebny młodszym braciom i siostrom aby dojechali do szkoły, która przecież wkrótce otworzyła swoje podwoje. I co zrobili Rosjanie w konfrontacji z tym młodym, bezbronnym, polskim chłopcem? Po prostu go zastrzelili. Zostawili Jego zwłoki w lesie, zabrali rower i sobie poszli. Jak „wyzwoliciele”, jak to o sobie mówili. Jak to twierdzą do dzisiaj i w Polsce, i teraz na Ukrainie.
IMG_8025a
IMG_8029a
Czy jest jakaś różnica pomiędzy tą emblematyczną śmiercią młodego Polaka w styczniu 1945 roku, a tysiącami podobnych śmierci z ich rąk współcześnie na Ukrainie? Kiedy wreszcie nagłośnimy dramatyczne okoliczności śmierci śp. Mariana Bartkowiaka? Kiedy nazwiemy po imieniu tę zbrodnię wojenną, popełnioną przez sowieckiego okupanta na Ziemi Pobiedziskiej pod koniec II wojny światowej? Kiedy wyjaśnimy „tajemniczy” napis na Jego grobie: „zginął śmiercią tragiczną” i dokonamy jego zmiany na zgodny z prawdą komentarz, obrazujący prawdziwe kulisy Jego tragicznej i bohaterskiej śmierci? W jaki sposób Pobiedziska mogą dziś uczcić i zachować we wspólnej pamięci Jego śmierć w obronie swojej własności i polskiej godności? Jego los nie był odosobniony, gdyż jest to tylko jeden z przykładów fali przemocy w postaci zabójstw, uprowadzeń, gwałtów, zaboru prywatnego mienia Polaków i innych, jaka przetoczyła się przez Ziemię Pobiedziską wraz z przybyciem nowych, sowieckich okupantów.
Życie śp. Mariana Bartkowiaka było takie krótkie. Urodził się w roku 1925, od dzieciństwa pracował wraz ze swym starszym i młodszym rodzeństwem na gospodarstwie, zdążył ukończyć zaledwie szkołę podstawową a potem przyszła wojna. Po jej zakończeniu miał całe życie przed sobą, szansę na wykształcenie, na zdobycie zawodu, na założenie własnej rodziny. Ale przede wszystkim miał pomóc matce w wychowaniu młodszego rodzeństwa i zastąpić swego wiele lat wcześniej zmarłego ojca w prowadzeniu gospodarstwa. Przerwane zostało one jednak haniebną serią z sowieckiej pepeszy. Zaduma nad tym faktem powinna nam towarzyszyć właśnie dzisiaj, kiedy cały cywilizowany świat musi bronić się przed, w swej istocie, podobnym bestialstwem następców tamtych rosyjskich morderców ze styczniowych dni 1945 roku na Ziemi Pobiedziskiej.
Opracował: dr Karol Górski, w dzień rosyjskiej agresji na Ukrainę, 24 lutego 2022 r.
Skip to content